Nie jesteś zalogowany na forum.
- Poradzę sobie. - kiwam powoli głową i patrzę na niego.
Przeżyję.
- I... dzięki, że mi pomogłeś. Znowu. - zdobywam się na coś w rodzaju krzywego uśmiechu.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
- Przestań. - mówię opanowany. Nic nie tutaj nie zrobię. Ręce mi się za bardzo trzęsą. Nie mam wiedzy na temat tego, co powinienem teraz zrobić. Postanawiam więc zaryzykować i zabrać dziewczynę do szpitala.
Ponownie biorę ją na ręce, ledwo co stojąc na własnych nogach zaczynam opuszczać niewielki domek.
Offline
Spojrzałem na tłum zgromadzony przed sceną. Powinno być całe miasto. Ciekawe czy mój przyjaciel także się pofatygował.
Krok po kroku wszedłem na podwyższenie i kiwnąłem głową na strażników pilnujacych tłumu. Musiałem być przygotowany.
- Witajcie obywatele New Insolitam City. Sanus, czy Infecto, to nie istotne. Dziś wszyscy jesteśmy równi... - uśmiechnąłem się grymasem pozbawionym szczęścia. - Tak często się upominamy o to równouprawnienie... A od dziś, będziemy równi! - oznajmiłem i uśmiechnąłem się do kamer. Zaraz się zacznie...
- Wszyscy politycy, zasiadający w urzędach wyższych lub niższych... Mogą się czuć zwolnieni. Wraz z trudną sytuacją postanowiłem użyć pewnego przywileju. A dokładniej, zostałem właśnie jedynym prezydentem całego miasta. Wydawanie szczepionek zostanie wstrzymane, a moje stanowisko zostanie cofnięte dopiero kiedy ja uznam to za stosowne...
Rozejrzałem się po reakcji tłumu i uśmiechnąłem z drwiną.
O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów./
Offline
Stoję z założonymi rękoma. Co on pierdoli?
Offline
Nie wiem dlaczego robi mi się niedobrze, gdy słyszę o politykach. Jakoś dziwnie się czuję.
Wydawanie szczepionek... Z jednej strony chciałem, żeby wszyscy byli równi. Ale to oznacza tylko jedno. On ma nad nami teraz całkowitą władzę. Łącznie z władzą nad życiem i śmiercią.
Co z dziećmi, które właśnie rodzą się w Centrum?
You take me to the edge, push me too far, watch me slip away holding on too hard.
Tell me why does everything that I love get taken away from me?
Offline
To on!
Zacząłem przedzierać się przez tłum.
To on! To on zamordował Rie!
Nie... teraz jest idealny moment... Tak... zabiję go, na oczach tłumu.
- EJ TY! WIELKI PREZYDENCIE! - ryknąłem między głosami. Wyciągnąłem pistolet i oddałem kilka strzałów w niebo, a wszyscy ugieli kolana. Przemknąłem między strażnikami i wskoczyłem na scenę.
Szczęście robi dobrze ciału, ale to smutek rozwija siłę umysłu...
Offline
Marszczę brwi, kiedy widzę jak jakiś chłopiec wbiega na scenę. Co on odwala? Chce zginąć?
Ostatnio edytowany przez Kaspar Varn (2016-11-13 00:43:45)
Offline
Co ten bachor odwala?! Kto to w ogóle... Ah...
- Azrael Di Santis. Brat Rii? Kurierki, która nie chciała zdradzić mi informacji...? - kiwnąłem głową na strażników, że sobie z nim poradzę.
O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów./
Offline
Stoję sobie i nudzę się. Ładna pogoda.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
Widzę w oddali znajomą sylwetkę. Podchodzę do niej, nie wiedząc czemu. Staję obok. Nie odzywam się. Ciekawe czy mnie zauważy.
Offline
TOOO OOON. ZŁO.
*a tak serio*
Nadal stoję i się nudzę, kto znowu chce opanować ten świat? I tak jest już wystarczająco popieprzony... Niech wszystkich wytępią tą będą mieć pokój. Odwracam się i widzę chłopaka. Tego. Chłopaka. Mam ochotę go zabić.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
- Zdradzić informacji?! ZAMORDOWAŁEŚ JĄ POTWORZE! - ryknąłem wściekły i zaszarzowałem na mężczyznę. Był niższy od Chisa z którym dotychczas ćwiczyłem i mogłem łatwiej...
Jeknąłem gdy mężczyzna uderzył mnie w brzuch, na wysokości żołądka.
Szczęście robi dobrze ciału, ale to smutek rozwija siłę umysłu...
Offline
- Grace tu jest? - pytam, patrząc przed siebie. Grrr.
Offline
Marszczę brwi. Przecież...
Odwracam się w stronę Edgara, który wygląda, jakby go zamurowało. I nie wiem, czy widziałem go w takim stanie od dnia, gdy po raz pierwszy go spotkałem.
Boże, przecież to tylko dziecko. Chyba go nie zabije?
Dobrze wiesz, że byłby w stanie to zrobić. Po szpitalu powinieneś wiedzieć.
Może powinienem coś zrobić? A wtedy on skupi się na mnie?
You take me to the edge, push me too far, watch me slip away holding on too hard.
Tell me why does everything that I love get taken away from me?
Offline
Marszczę brwi kiedy chłopak obrywa w brzuch. Nie może go zabić. Nie przy wszystkich. Przecież to dziecko!
Offline
O mój boże. Co Azrael co jasnej ciasnej odwala?! Przecież ten facet go zabije. I gdzie jest cholerny Chris?! Krzywię się gdy widzę, że chłopak dostał. Jezu nie mogę na to patrzeć...
Offline
Po uderzeniu w brzuch kastetami, dokańczam kolanem w płuca. O ile pamiętam chłopak z siostrą mieli gruźlicę więc zaraz chłopak leży na scenie plując krwią i się krztusząc. Butem przyciskam go do podłoża i mierze z mojego rewolwera.
- Powinienem Cię zbić wcześniej...
O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów./
Offline
Otwieram szerzej oczy, a ramiona opadają mi bezwładnie wzdłuż ciała. Nie zrobi tego.
Offline
W głowie mam tylko moją wcześniejszą rozmowę z Ezrą.
Kiedy widzę, jak chłopiec, dziecko, wykrwawia się na scenie, mam ochotę krzyczeć. Widzę spojrzenie Ezry, który z wahaniem patrzy na scene i co jakiś czas zerka na mnie. Ale on nie może niczego zrobić. A ja nie mogę mu na to pozwolić. Sam jest dzieckiem.
Quentin wyciąga rewolwer i celuje nim w twarz chłopca.
Stoję tak blisko. Tak. Blisko.
I zanim ktokolwiek zdąży mnie powstrzymać, z całą siłą, na jaką mnie stać, przedzieram się pomiędzy strażnikami i rzucam się pomiędzy Quentina i chłopca.
I nawet nie zwracam uwagi na to, jak odgłos strzału rozdziera panującą dookoła wrzawę.
I am a shadow of my former shadow
Offline
- Ooo... A to ciekawostka... - mruknąłem unosząc brwi.
O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów./
Offline
O jezu... Zakrywam usta drżącymi dłońmi a po policzku spływa mi pojedyncza łza. Przysięgam na wszystko, że jak tylko spotkam gdzieś Chrisa to oberwie pierwszym lepszym przedmiotem który będę miała pod ręką. Nie mogę na to patrzeć to okrutne, nie może go zabić na oczach nas wszystkich. Błagam niech ktoś coś zrobi... Potem wszystko dzieje się jakby w przyśpieszonym tempie. Doktor Whitehall przedziera się na scenę i zasłania chłopaka własnym ciałem.
Offline
Co oni wszyscy odwalają? Przechodzę kilka kroków bliżej, by wszystkiemu się doskonale przyjrzeć. Ten lekarz, poświęcił się. Ocalił chłopca.
Offline
On... on mnie ocalił...
Jego ciało upadło obok z głuchym loskotem. Wstałem wszytko i kuśtykając uciekłem ze sceny.
Jesteś Aniołem Śmierci. Wszyscy dookoła Ciebie giną. Ile jeszcze osób będzie musiało oddać za Ciebie życie?!
Mój Boże... co ja zrobiłem?!
Szczęście robi dobrze ciału, ale to smutek rozwija siłę umysłu...
Offline
W pierwszej chwili nie mam pojęcia, co czuję i czy czuję cokolwiek. Dopiero po chwili dociera do mnie, że ból jest tak, wielki, że prawie się przewracam.
Chyba krzyczę. Tak mi się wydaje. Nie wiem. Raczej nie wiem już niczego.
W oczach stają mi łzy, które jak na złość nie chcą płynąć. Czemu nie chcą płynąć?!
To ja miałem tam iść.
Zaciskam pięści. Nienawidzę Quentina. To jest to nieznane mi wcześniej uczucie. Nienawidzę go.
Podchodzę do strażników, którzy są w stanie gotowości. Jeden celuje do mnie z broni. Patrzę na niego z całą wściekłością i rozpaczą, którą mam w sobie, a broń sama wylatuje mu z ręki, trafiając w innego strażnika. Po chwili on sam odlatuje na kilka metrów ode mnie. Nawet nie ruszam się z miejsca, ani nie podnoszę dłoni.
Wchodzę na scenę. Czuję panujący wokół mnie chaos. Nie potrafię tego kontrolować. Strażnicy się odsuwają na krok, wszystko lata wokół mnie, wokół Edgara, Quentina, odzielając nas od ludzi.
Patrzę z nienawiścią na faceta, na pierdolonego sanus, który próbował mnie zabić i chyba właśnie mu się to udało. Wystarcza skinienie głowy, żeby pistolet wyleciał mu z dłoni.
- Ty... pojebany... - Cały drżę z wściekłości, gdy robię kilka kroków w jego stronę.
Jego stopy odrywają się od podłoża na kilka centymetrów i już mam w planach zrobić cokolwiek, już mam w planach rzucić nim o ścianę, zabić, utopić, rozerwać od środka, gdy słyszę moje imię, wymówione słabym zachrypniętym głosem. I wtedy po prostu tracę siły. Quentin opada bezpiecznie na stopy, a ja ignoruję go i rzucam się w stronę Edgara.
Nie wiem co powiedzieć. I czy to ma w ogóle sens.
You take me to the edge, push me too far, watch me slip away holding on too hard.
Tell me why does everything that I love get taken away from me?
Offline
Unoszę brwi. To wiele tłumaczy ale...
- Myślałem, że Obdarzeni nie przeżyli Epidemii... - mruknąłem. Widać jest jeszcze nieokiełznanym kinetykiem. Wycofuje się. W swoim długim życiu nauczyłem się nie stawać wściekłemu Obdarzonemu na drodze...
Zakładam swój kapelusz i schodze ze sceny. Kiwam ręką na oszolomionych strażników.
Wracam do Centrum.
O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów./
Offline