Nie jesteś zalogowany na forum.
Czy naprawdę teraz będę mu wszystko tłumaczyć?
- Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to znaczy mieć dziecko. Można by powiedzieć, że nie dorosłem do roli ojca.
Offline
Wybucham nerwowym śmiechem.
- I tak cię nagle oświeciło? Posłuchaj mnie. Przez całe kilkanaście lat cię nie obchodziłem i z dnia na dzień sobie o mnie przypominasz? Jesteś niedorzeczny. - Dlaczego w dalszym ciągu z nim rozmawiam? Powinienem na samym początku odejść, a nie słuchać tych bredni. Chce mi namącić w głowie.
Offline
- Synu... - to słowo w moich ustach brzmi tak obco. - Naprawdę żałuje tego co robiłem. Nie jestem w stanie sobie wybaczyć. Ale mam nadzieję, że ty mi pewnego dnia przebaczysz.
Offline
Przez kilka minut stoję w całkowitym osłupieniu.
A co jeśli on mówi prawdę? Jeśli się naprawdę zmienił?
- Ten dzień nigdy nie nastąpi. Zapisz to sobie, bo nigdy nie będę ci w stanie wybaczyć. - mówię coraz ciszej. Nie po to byłem traktowany, jak byłem, by mu teraz za nic wybaczyć. Tak po prostu.
Offline
Jak ja nienawidzę takich rozmów. Jezu... za jakie grzechy?
Teraz muszę mu coś powiedzieć, by uwierzył. By naprawdę uwierzył i wrócił ze mną do domu. A przy okazji wykonał pewną przysługę...
- Kocham cię, synu. Kochałem i będę kochać. - Blah. - Może nie okazywałem tego w bardziej przyjemny sposób, ale kocham cię. Jesteś moim dzieckiem. Moim pierworodnym synem.
Wiem, ze czujesz się teraz bardzo skrzywdzony i zraniony. Nie chcesz mi ufać. Masz ku temu powody, ale daj mi tę jedną szansę. Ten jeden raz. - kończę i zaczynam odchodzić. Teraz musi uwierzyć. Mogę się założyć, że pobiegnie za mną. Tak dawno nie okazywałem mu żadnych uczuć. Kaspar nie jest głupi, ale wie, że sam długo nie przetrwa.
Offline
Kątem oka dostrzegam, jak odchodzi. Nie wybaczę mu, to na pewno. Ale czego w takim razie ode mnie oczekuje? Co chce w zamian?
- Zaczekaj. - mówię hardo. - Masz ostatnią szansę. - Podchodzę do niego. - Lepiej żebyś jej nie zmarnował. - syczę mu w twarz i idę przodem w kierunku domu.
Jego wywód nie wywarł na mnie większego wrażenia. No może podczas jego słów "Kocham cię Kasparze", "Jesteś moim synem" coś się we mnie poruszyło. Może to dlatego postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę?
Ale wiem, że muszę mieć oczy szeroko otwarte.
Nie mogę go przyjąć prosto z otwartymi ramionami. Zbyt wiele zła wyrządził.
Poza tym muszę jeszcze porozmawiać z matką. Muszę sprawdzić czy mnie nie oszukał.
W dalszym ciągu mu nie wierzę. Moja nienawiść do niego nie zmalała w żadnym stopniu, a mimo to coś kazało mi z nim pójść.
Byłem jak zranione dziecko, które potrzebowało miłości rodziców.
Obym tego nie żałował.
Offline
Włożyłem dłonie w kieszenie spodni i ruszyłem w wyznaczone miejsce przez Gerarda. W dalszym ciągu mu nie ufam.
Nie wiem po co mnie tu wysłał i wątpię by była to jakaś niespodzianka. To nie w jego stylu.
Jeszcze raz spojrzałem na kartkę z adresem, którą następnie zgiąłem i rzuciłem na ziemię.
Pięć kroków i skręcę w prawą alejkę, gdzie słońce nie dociera.
Cztery. Tam, gdzie coś na mnie czeka.
Trzy. Zwalniam tempo.
Dwa. Oddech mi zamiera.
Jeden. Jestem.
Mrok pokrywa wszystko, co jest przede mną. Nie widzę nawet własnego czubka nosa.
Nic. Kompletna pustka.
Po co mnie tu przysłał?
Przecież to bez sensu. Nic tu nie ma.
- Cholerny Gerard. - burczę i odwracam się na pięcie, by odejść, jednak po chwili dociera do mnie czyjś zimny śmiech.
Zatrzymuje się gwałtownie, nasłuchując czegoś jeszcze. Czegoś, co pomoże mi zlokalizować mojego przeciwnika.
- A więc to ciebie, mój stary przyjaciel przysłał, by wyrównać rachunki. - szepnął ktoś tuż za moimi plecami. Zawtórował mu chór obcych mi głosów.
Wyrównać rachunki? Co, do cholery?
Łącząc szybko wszystkie fakty, wzdrygnąłem się.
Wykorzystał mnie.
Poświęcił własnego syna, by uratować własną skórę.
Bez wahania odwróciłem się, by wyjść. Wykorzystał mnie.
Jednak coś złapało mnie za kołnierz kurtki i pociągnęło w tył, tym samym powodując mój upadek.
Wyrównać rachunki. Zabiją mnie?
Nagle cichy brzęk powoduje zapalenie się lamp, które zostają skierowane ku mnie.
Mrużę oczy przed jaskrawą poświatą, lecz nie muszę trwać długo w tej pozycji. Tuż przed moimi oczami pojawia się nikła sylwetka.
- Wstawaj. - chrypie i łapie mnie za ramiona. O dziwo, stawia mnie na nogi.
Przede mną stoi na oko trzydziestoletni facet. Tatuaże pokrywają znaczną część jego ciała. Dobrze zbudowany. Zabójca.
- Czego chcesz? - W końcu udaje mi się cokolwiek wypowiedzieć. Wciąż jestem w szoku. Wykorzystał mnie. Po raz kolejny raz, a ja uwierzyłem, że będzie normalnie. Że w końcu będę miał normalną rodzinę. A on znowu zniszczył nadzieję, która we mnie kiełkowała. Na nowo zniszczył mi życie.
- Chcemy byś spłacił dług twojego ojca. Miał przysłać osobę z pieniędzmi. - powiedział, patrząc na mnie uważnie. Specjalnie zrobił nacisk na słowo "chcemy". Nie był sam.
Pod ścianą stało z sześciu facetów. Tak samo umięśnionych, silnych wytatuowanych. Zabójców. Zdolnych do zabicia. Mnie.
- A jak ten wysłannik - Jego własny syn - By nie przyniósł tych pieniędzy? Co wtedy? - pytam nerwowo.
To przez niego tu jestem. To przez niego teraz mogę zniknąć. I już nigdy więcej nie zobaczyć pewnych osób.
- Zginie. - mówi swobodnie, a mnie przechodzą dreszcze. Przełykam wielką gulę w gardle i już mam zamiar coś powiedzieć, lecz nie mogę. Żadne słowo nie chce przejść mi przez gardło. Perspektywa śmierci mnie zatkała.
- A więc, drogi wysłanniku. Chcesz coś mi przekazać? - pyta, stając dwa kroki przede mną.
Usta mi drgają, a jednak to mówię. I wiem, że będę żałował.
- Pierdol się.
Jego wargi momentalnie wykrzywiają się w krzywy uśmiech.
- Błąd. - stwierdza, a jego pięść wędruje ku mojej twarzy.
Upadam policzkiem na twardy beton, plując krwią.
Przez tego cholernego Gerarda teraz tu umrę.
Po chwili czuję mocne kopnięcie w brzuch.
Nie dał mi żadnej szansy na pożegnanie się z bliskimi.
Kolejne kopnięcie.
Mamą... Wandą... Grace...
Rechoty facetów pod ścianą. Bawi ich moja sytuacja.
Zrobił mi nadzieję, którą potem zniszczył jednym ruchem.
- Zmieniłeś może zdanie? - zapytał, łapiąc mnie za włosy i zmuszając, bym na niego patrzył.
Moje oczy błądziły po jego twarzy. Były zagubione. Natomiast jego płonęły żywym ogniem.
Ktoś coś kiedyś od niego wziął i pragnął to odzyskać. W tym świecie wszystko do kogoś należy. Nie ma nic za darmo.
Mój ojciec był tak zdesperowany, by posłać mnie w zapomnienie niż siebie. Nie chciał umierać. Ja także nie chcę. I ten zabójca nie chce. Jednak w tym świecie nikt nie może żyć wiecznie. Wszystko kiedyś przemija.
W tej sytuacji niedługo zniknę ja albo ten facet. On pragnie tylko odzyskać swoją własność i potrafi dla niej zabić. A ja pragnę jedynie przeżyć.
Teraz nie ma miejsca dla nas dwóch. Już nie. Nawet kiedy puści mnie wolno, będzie pamiętał. Moją twarz, mój dług u niego, wszystko. I z każdym kolejnym dniem będzie rósł. Tak, że sam będę pragnął śmierci.
Dlatego posuwam się do czegoś, o czym nigdy bym nie pomyślał.
Chwytam leżący obok kamień i mocno uderzam go w tył głowy. Jego oczy lada moment się zamykają i upada bezwładnie na ziemię.
Przez chwilę wpatruje się w jego ciało. Możliwe, że nie żyje.
Upuszczam kamień, który pokryty jest krwią. Ta sama czerwona ciecz pokryła głowę Zabójcy i beton. Nie żyje. Zabiłem go.
Przez chwilę moje oczy stają się szkliste. Nie chciałem go zabić.
To była samoobrona. Ja albo on.
Nagle słyszę głuchy wystrzał.
Nie jestem sam.
Nie odwracając się, biegnę.
Jednak nie uciekam wystarczająco szybko.
Kula przeszywa mi bok, a mimo to nie zważam na ból.
Dociera do mnie tylko jedna myśl.
Zabiłem kogoś. Nie ważne czy to był Zabójca czy może zwykła osoba. Pozbawiłem kogoś życia. I tylko to się liczy.
Biegnę ile sił w nogach.
Na szczęście pozostali mnie nie gonią.
Muszą sprawdzić co z nim.
Nie żyje. Zabiłem go.
Nie sądziłem, że mam jakiekolwiek uczucia. Życie wraz z Gerardem mnie ich pozbawiło. A mimo to, żałuję. Nie powinienem go zabijać. On powinien mnie.
Staję oszołomiony przed dobrze znanym mi budynkiem.
Cały biały T-shirt zrobił się nagle czerwony, lecz nie przeszkadza mi to. Dociera do mnie tylko i wyłącznie ból psychiczny.
Sam nie wiem czemu akurat nogi poniosły mnie do domu Wandy. Dlaczego?
Złapałem się za włosy w geście wyrwania i stoczyłem się po ścianie na dół, gdzie moje miejsce tym samym rezygnując z wejścia do środka. Już tak dużo kłopotów miała przeze mnie. Tak samo Grace. To wszystko moja wina.
I wtedy dociera do mnie pewien fakt.
Gerard chciał bym go zabił. Dobrze wiedział, że to zrobię. Wszystko przewidział.
Zaciskam mocniej oczy i sam nie wiem, w którym momencie zaczynam coraz bardziej nienawidzić zarówno siebie, jak i jego.
Offline
Idę ulicą, opierając się o ścianę. Muszę dotrzeć przed zmrokiem na Czarny Rynek.
Nagle z cienie wyłania się jakaś sylwetka. Zamieram w bezruchu, myśląc, że mnie znaleźli. Na wszelki wypadek siadam na ziemi i bardziej opatulam się kurtką, by nie było widać czerwonego t-shirtu. Może mnie nie zauważą?
Ostatnio edytowany przez Kaspar Varn (2016-09-12 20:16:12)
Offline
Widzę Kaspara. W sumie, dawno się nie widzieli.
- No proszę... Varn się boi Sullivan? - unoszę brew, rozbawiona.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
Parskam, gdy widzę tylko Grace.
- Może kiedyś. - mówię, wstając trochę ospale. Na mojej twarzy, mimo wszystko widnieje ulga. - Nie uczono cię, że, gdy się ściemnia nie chodzi się samemu? Łatwiej jest się zostać celem. - mruczę na pół poważnie, na pół żartem.
Offline
- A co, twój ojciec jest tutaj? - pytam, delikatnie uśmiechając się. - Poza tym... to, że nie żyjemy w Sanus i tak jest już niebezpieczne. - stwierdzam.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
Krzywię się na te słowo i ruszam przed siebie.
- Chodź. Nigdy nie wiadomo kto czai się za rogiem. - mówię, odwracając się do dziewczyny.
Offline
- Mam przy sobie pistolet. Dam radę. - mówię poważnie i spoglądam na niego. - Masz zamiar gdzieś... iść?
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
- Teoretycznie tak, praktycznie... powiedzmy. - przyglądam jej się przez chwilę uważnie. - Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? Co z Amber? - pytam i od razu żałuję, że o to spytałem. Jak ja nie cierpię tej dziewczyny.
Offline
- U mnie... nawet dobrze. Z Amber, nie widziałam się. - uśmiecham się krzywo, błagając aby zmienił temat. - A co u ciebie? Jakieś nowości? - pytam.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
Zastanawiam się przez chwilę.
- Dużo cię ominęło od naszego ostatniego spotkania, ale to może kiedy indziej. - mruczę. - Nie widziałaś się z nią? To gdzie przez ten cały czas się podziewałaś? - pytam, marszcząc brwi.
Offline
- Dorabiałam u pewnej osoby... Czasami przewoziłam paczki, a jak trafiały się zlecenia... to wykonywałam je. - wzruszam ramionami. - Prawie w ogóle nie widziałam się z Amber. Może kiedyś, przelotnie, gdy wchodziła na Czarny Rynek. A teraz, staram się po prostu przeżyć na własną rękę. A ty...? Widziałeś ją? - pytam, rozglądając się na boki.
Strażnicy powinni przebywać raczej na czarnym rynku.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
Kręcę przeczącą głową.
- Musiała się nieźle wkurzyć za nasz "związek". - Parskam na to wspomnienie. Jej mina - bezcenna.
Offline
- Pewnie tak. - śmieję się nerwowo.
Przypomina mi się szpital i wtedy jak go pocałowałam, a potem ta noc na statku.
- Jak sobie radzisz po tym...wiesz, tej nocy kiedy twój ojciec...? - pytam niepewnie.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
Zauważam niepewność w głosie dziewczyny. Zapewne nie wie, jak ma rozmawiać ze mną na ten temat.
- Jest w porządku. Wyprowadziłem się. Żyjemy od kilku tygodni osobno. - kłamię. - Czy... tęsknisz może za Amber? - Zdaję sobie świadomość z tego, że trudno jej o tym powiedzieć, ale muszę wiedzieć. Może wtedy uda mi się coś zrobić. Pomóc. Bo patrząc na to z innej perspektywy, to wszystko moja wina. Przeze mnie już nie trzymają się razem.
Offline
Patrzę na niego poważnie. Kłamać czy nie?
- Nie. Bez niej jest nawet lepiej. Czasami, nawet się cieszę, że odeszłam od niej i stało się to... co było. - mówię. - Możemy o niej nie rozmawiać? - pytam z nadzieją.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
- Oczywiście. - skinam głową. - Gdzie się wybierałaś? - pytam, zmieniając temat.
Offline
- Przechadzałam się... Wiesz, siedzenie samemu w rozpadającym się domu jest dosyć nudnym zajęciem. Chciałam wyjść. A ty? - pytam.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline
- Wracałem od przyjaciółki... - Gryzę się w język, gdyż zdaje sobie sprawę, że nie powinienem tego mówić przy Grace. Sam nie wiem czemu. Tak po prostu.
- Kierujesz się gdzieś teraz konkretnie? - pytam i ciężko wzdycham kiedy kończy się ściana. No cóż, teraz będę przez jakiś czas utykał.
Offline
- Miałam zamiar iść na Czarny Rynek, ale skoro cię zobaczyłam... chyba z tego zrezygnuję. Zwłaszcza, że robi się późno. - zauważam, że coś z jego nogą jest nie tak.
- Um... to co zrobiłeś tym razem, Varn? - unoszę brew.
Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze. - Harry Potter
Offline