Nie jesteś zalogowany na forum.
Powoli kręcę głową.
- Najwyraźniej on nie chce być znaleziony - mówię, patrząc poważnie na starszego mężczyznę. Lekko unoszę do góry podbródek, choć wiem, że z moim marnym wzrostem i dziecięcą urodą nie weźmie mnie poważnie. Prawie nikt nie bierze.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Czyli wiesz gdzie on jest? - bąkam, a na mojej twarzy majaczy się uśmiech psychopaty.
Ostatnio edytowany przez Gerard Varn (2016-10-11 22:24:45)
Offline
Czuję w sercu ukucie strachu widząc jego uśmiech.
- Nie - odpowiadam krótko. - A nawet gdybym wiedziałam i tak byś się tego ode mnie nie dowiedział - prycham sucho.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Czemuż tak go bronisz? Czy to nie przez niego miałaś większość kłopotów? Ciągłe ratowanie go z tarapatów? Czy nie miałaś już czasem tego dość? - pytam, widząc jej postawę. Wciąż nieugięta. Ale zmięknie. Każdy po jakimś czasie nie wytrzymuje i pęka. A u niej ta granica jest coraz cieńsza. - Zobacz. Prawda jest taka, że większość twoich problemów to on sam. Wiesz... Kaspar ma problemy z agresją. - kłamie. - Przyszedłem tu by mu pomóc, zabrać. Chyba nie chcesz by pod wpływem ataku coś ci zrobił? Widziałem już takie rzeczy. Nie wyglądały przyjemnie. - Kręcę głową z politowaniem i znacząco patrzę na bark dziewczyny.
Offline
- Teraz to ty kłamiesz - mówię wystraszona. Widzę jego spojrzenie i kręcę głową. - Wyjdź stąd. Natychmiast - znów nakazuję.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Powiedz mi, czy nie zachowywał się wobec ciebie agresywnie? Czy nie zrobił czegoś przy użyciu przemocy? - Wciąż pytam. - Wszystkie inne dowody na to wskazują. - Ugh. Mówże gdzie on jest.
Offline
- Nie wiem kim jesteś. Wprosiłeś się do mnie do domu. Rozkazujesz mi i wymuszasz informacje. A na dodatek opowiadasz... Jakieś bajki. - Czemu głos mi zadrżał? - I uważasz, że ci pomogę? - pytam ironicznie, przyglądając się mu.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Przyjacielem Kaspara. I proszę grzecznie o udzielenie mi informacji. - Odwracam się i zaciskam szczękę. Małolaty bywają bardzo irytujące. - Myślę, że jeżeli chcesz chronić Kaspara i nie chcesz by stała mu się już żadna krzywda, to tak, pomożesz mi. Gdyby to nie było tak ważne to bym cię nie nękał. - kończę. I teraz okaże się czy naprawdę będzie chciała mu pomóc.
Offline
Czuje od tego mężczyzny coś... Nieprzyjemnego, negatywnego. Dlatego zastanawiam mnie czemu jego słowa brzmią prawdziwie. Jestem zła, zmęczona i kompletnie rozkojarzona. Ale nie urodziłam się wczoraj. Pomimo żalu do Kaspara nie wydam go.
- Nic nie wiem - stwierdzam. - Przyszedł tu dwa razy, prosił o pieniądze ale go wygoniłam - kłamię co sprawia, że czuje dziwny ucisk w żołądku. - Nie wiem gdzie poszedł potem.
Chce aby wyszedł. Przeraża mnie - myślę. Kim jesteś nieznajomy?
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
Wygoniła go.
Mimo iż nie wierzę w jej wersje wydarzeń, to faktycznie go tu nie ma.
- A zechcesz mi jeszcze zdradzić, w którą stronę poszedł? - pytam. Jezu, od tak dawna nie byłem aż tak miły.
Offline
- Nie mam pojęcia - powtarzam się. - Wyjdź albo... - no właśnie? Albo co? - Po prostu wyjdź - poprawiam się z czerwonymi policzkami.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
Kręcę głową z niezadowoleniem.
- Nieładnie wyganiać z mieszkania najlepszego zabójcę w mieście. - Podchodzę bliżej do dziewczyny. - Nie przedstawiłem się. Jestem Gerard Varn. Coś ci to mówi, prawda? - Uśmiecham się szerzej, gdy widzę panikę a twarzy dziewczyny. Zbliżam swoje usta do ucha dziewczyny i szepczę:
- Pozdrów Kaspara... Jeśli go jeszcze spotkasz. - Po czym wychodzę, parskając szaleńczym śmiechem i trzaskając drzwiami. Znajdę tego gnojka.
Offline
Sparaliżowana strachem opieram się o ścianę. Po chwili jednak nie jestem w stanie utrzymać swojego ciężaru ciała i uginają się pode mną kolana. Opadam ciężko na ziemię.
Varn.
Chce wierzyć, że nazwiska to zbieg okoliczności. Chce wyrzucić z głowy tego człowieka. Chowam twarz w kolanach. Chce zapomnieć tą rozmowę. Wymazać z pamięci ostatnie dni... Chce odpocząć, odetchnąć.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
Budzę się cały zlany potem. Oddech mam nierównomierny i wzrok rozbiegany. To coś, co pojawiło się w mojej głowie... ten koszmar... Nie mam pojęcia co to było.
Przeczesuję nerwowo włosy, pokrótce zdając sobie sprawę, że moje dłonie się lepią. Wyciągam je przed siebie, tym samym zdając sobie sprawę, że są one całe we krwi. Ba! Nie tylko one! Moje ręce, koszula... wszystko. Oddech na nowo mi przyśpiesza. Ten sen koszmar.
Próbuję wstać, jednak zaplątuję się w kołdrę i upadam na zimną podłogę. Otwieram oczy, które lada chwila się rozszerzają w geście paniki.
Leżę przed wielką plamą zeschniętej krwi.
Boże, co ja wczoraj robiłem?! Aż tak się upiłem? Nic nie pamiętam. Kompletnie nic.
W mgnieniu oka wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Gdzie ja jestem? Jak się tu znalazłem?
Drapię się nerwowo po karku, szukając jakichkolwiek wskazówek. Próbując połączyć fakty.
Po chwili zauważam drzwi. Nie zastanawiając się, ruszam do nich.
Wychodzę z nich i... Znajduję się w fabryce. Jestem u Wandy.
Moje oczy zachodzą łzami, nienawidząc się za wszystko.
Ten sen... Nie to nie może być prawda!
Takie rzeczy się nie spełniają za pomocą snów!
Nie myśląc, zaczynam biegać od kąta do kąta, sprawdzając czy jej tu gdzieś nie ma. Na podłodze są krople krwi, które ciągną się do wyjścia.
To nie moja krew. To jej krew.
- Wanda?! - krzyczę, lecz za każdym razem odpowiada mi tylko głuche echo. Co ja zrobiłem?
Upadam na kolana, zdając sobie sprawę, że jej tu nie ma. Jestem całkiem sam. A co jeśli..?
Kolejny raz tego dnia nie myślę i wybiegam z domu, kierując się w miejsce z mojego snu.
Kostnica. Szpital.
Czuję rzeczy, których nigdy nie doświadczyłem. Których nigdy nie miałem okazji doświadczyć.
Biegnę ile sił w kierunku lecznicy.
Nie mogę dopuścić do realizacji tego... czegoś w mojej głowie. Wiem, jak to się skończy. Nie zniosę tego.
Wiedziałem, ze nie mogę się do niej zbliżać. Obiecałem jej to. Powiedziałem, że nie będzie już miała przeze mnie więcej problemów.
Zawaliłeś, Varn.
Na mojej twarzy pojawia się widoczna ulga, kiedy widzę czubek szpitala.
Wbiegam między korytarze, pytając wszystkich o Wandę. Nikt jednak nic nie wie. To dobrze. Nie trafiła tu. A jednak mimo to, mam złe przeczucie.
- Wanda Ruth? - pytam zasapany znajomego mi już lekarza.
- Rodzina? - Unosi brew, zaglądając w swój notes. Czyli coś wie.
- Chłopak. - odpowiadam, mając nadzieję, że udzieli mi jakichkolwiek informacji.
- Nie wiedziałem, że Wanda ma chłopaka. - mruczy niemal niezrozumiale, a ja mm ochotę wybuchnąć. Kiedy mężczyzna widzi moje zniecierpliwienie
wreszcie dodaje. - Przedostatnia sala, trzecie łóżko. - mówi, odchodząc.
Nie przejmując się innymi znów biegnę. Jakby czas, który został mi wyznaczony coraz szybciej uciekał.
Kiedy dobiegam na miejsce pielęgniarki nie chcą mnie dopuścić.
- Co się dzieje? - pytam zszokowany.
- Doktorze! Mamy płyn w drogach oddechowych! - woła jedna z kobiet. Zaraz, co?! Płyn?!
- Co to znaczy? Co się dzieje? - zadaję kolejne pytania.
- Prosimy opuścić salę. - Podchodzi do mnie jedna z kobiet, żywo gestykulując. Nie słucham jej. Podchodzę jeszcze bliżej i zauważam jak podpinają pod Wandę jakieś rurki. Próbuje złapać oddech, co niezbyt jej nie wychodzi.
Moje oczy pierwszy raz zachodzą dużą ilością łez. W pewnym momencie jej wzrok pada na mnie. Jest wystraszona. Boi się.
Nagle podchodzi do mnie jakiś dwóch mężczyzn, zdaje się, że ochroniarzy.
- Doktorze, szybko! - krzyczy ktoś inny.
- Proszę go stąd wyprowadzić! - woła kolejny głos.
- Nie. - protestuje, będąc nadal w szoku. Nie mogę pozwolić jej umrzeć. Nie mogę.
Mimo mojego zakazu, ta dwójka mnie wyprowadza. Oczywiście nie obyło się bez szarpania oraz wiązanki wyzwisk w ich stronę.
Zostawili mnie na korytarzu, gdzie mogę tylko czekać na kolejne informacje. Niezależnie jakie.
Opadam na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach.
Mogę się założyć, że to przeze mnie.
Nienawidzę. Nienawidzę się za to.
Offline
- Gdzie ci torbę położyć? - pytam, wchodząc do mieszkania. Na podłodze nadal widnieją plamy krwi.
Offline
Patrzę na krew na podłodze. Przez chwilę nie mogę oderwać od niej wzroku zastanawiając się skąd się wzięła i czyja to krew. Potem jednak uświadamiam sobie, że Kaspar tu był zaraz po tym jak mnie postrzelili na ognisku...
- Boże, trzeba to wytrzeć - mówię odwracając wzrok i zapominając odpowiedzieć na pytanie Kaspara. Nie mogę dopuścić do siebie myśli, że tej krwi było aż tyle. Na codzień w szpitalu jakoś mi to nie przeszkadzało ale świadomość, że to moja krew...
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Zostaw. - mówię twardo, kiedy to dziewczyna sięga po ścierkę. - Nie będziesz dzisiaj niczego ścierać. - kładę torbę na kanapie.
Offline
Opadam na kanapę obok torby, a Kaspar bierze ścierkę. Opieram łokcie na kolanach i chowam twarz w dłoniach. Pociągam nosem.
- Kompletnie nie pamiętam jak dostałam się do szpitala - stwierdzam, uświadamiając sobie to dopiero teraz. - Ktoś musiał mnie tam przynieść - domyślam się. - Sama bym nie doszła... Gdyby nie ten człowiek...
Zaciskam powieki i czuję jak trzęsą mi się dłonie. Pomimo tego, że od kilku dni praktycznie nie robiłam nic poza leżeniem i spaniem to teraz czuję się wyczerpana. Sama droga ze szpitala do domu była dużym wysiłkiem fizycznym. To aż niemożliwe, że mój organizm jeszcze się nie zregenerował.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
Kiedy słyszę słowa Wandy, po raz kolejny czuję się winny. Pobrzmiewa w nich lekka aluzja, co do mojej osoby.
Zaciskam szczękę, zmywając kolejno plamy. Dawno tego nie robiłem. Nie sprzątałem.
- Na szczęście tam był. - syczę. Teraz mogę mieć pretensje tylko do siebie. Do nikogo innego.
Offline
- Był - potwierdzam. - Kimkolwiek jest na pewno zasługuje na coś dobrego od życia.
Bo gdyby go nie było lub gdyby mi nie pomógł po protu bym się wykrwawiła - stwierdzam w myślach, nie mając ochoty wypowiadać tych słów na głos. Wydają się one takie realne.
Milczę. Obije milczymy. Kaspar kończy wycierać podłogę.
- Zostaniesz tu? - pytam ochrypłym głosem, dzięki któremu nie słychać prośby w moim głosie.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- A chcesz? - odpowiadam pytaniem na pytanie. Odnoszę ścierkę na swoje miejsce i opieram się o ścianę, patrząc na dziewczynę.
Offline
Podnoszę wzrok i nasze spojrzenia się krzyżują.
- A masz gdzie iść?
Robię dokładnie to samo co on - odpowiadam pytaniem na pytanie.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
Zastanawiam się przez chwilę bad odpowiedzią. Cały czas nie odwracam wzroku.
- Do czego zmierzasz, Wando? - pytam.
Offline
- Sama nie wiem do czego zmierzam - mówię wzdychając cicho i znów chowając twarz w dłoniach. - Jestem... - zdenerwowana, zmęczona, załamana? - Nawet nie wiem - dodaję po chwili milczenia. - Po prostu muszę pomyśleć - stwierdzam.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Nad czym pomyśleć? - dopytuję, podchodząc o krok.
Offline