Nie jesteś zalogowany na forum.
TUTAJ NIE PISZEMY. POTEM PRZENIOSĘ TE WIADOMOSCI DO NORMALNEGO SZPITALA I USUNĘ TEN WĄTEK
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
Leżę na łóżku i odpoczywam. Wanda miała rację, co do tego, że jak leki przestaną działać to znów będę czuł ból.
Podnoszę głową i zaczynam rozglądać się po salce. Nagle na mojej linii pojawia się uchachana twarz dziewczyny. Tylko nie ona.
- O Jezu - jęczę i odchylam głowę do tyłu. - Znów chcesz mnie postrzelić?
Ostatnio edytowany przez Kaspar Varn (2016-07-03 20:12:40)
Offline
Rzucam chłopakowi pudełko leków na klatkę piersiową.
- Nie ma za co - mówię z uśmiechem. - Tak myślałam, że cię tu znajdę.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
- A to co? Otruć mnie chcesz? - pytam i wydaję jęk niezadowolenia.
Offline
- Naaah - zaprzeczam, przeciągając słówko. Ustawiam sobie krzesło i siadam przodem do oparcia. - Chciałam sprawdzić, jak się czujesz.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
Wzdycham.
- A nie widać? Uziemiłaś mnie tu na tydzień - mówię i mimowolnie sięgam po leki. - Przeciwbólowe?
Offline
- Nie. To ta trucizna. - Chłopak robi dziwną minę więc wzdycham i kręcę głową z lekkim uśmiechem. - Przeciwbólowe. Zabrałam z domu. Możesz to potraktować jako zapłatę za strzały. Albo po prostu mi to oddać i zwijać się z bólu. Też jest taka opcja.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
- Potraktuję to jako przeprosiny - mówię i zażywam lek. Teraz wystarczy poczekać, jak zacznie działać.
Offline
- No no. Czyżbyś normalnie zaczął rozmawiać? - Śmieję się. - Wiedziałam, że potrafisz. Każdy potrafi. Skoro udało mi się namówić Nate'a do normalnej rozmowy, to czemu miałabym nie przekonać ciebie? - Kiwam lekko stopami. - W sumie to wewnętrznego gbura pewnie i tak nie wypędzę. Ale normalne odpowiedzi to zawsze coś.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
Prycham.
- Wewnętrznego gbura. - powtarzam pod nosem. Po chwili wzdycham. - Tak mi się nudzi, że aż pozwolę ci zostać. - Może nie będę później żałował tej decyzji.
Offline
Unoszę lekko brew zaskoczona.
- Nie poznaję cię. Te leki muszą być niezłe, skoro mówisz takie rzeczy. Jakbyś był na haju. - Kąciki ust mi drgają. - Byłeś kiedyś na haju?
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
- Faktycznie są mocne, jeśli pozwoliłem ci zostać. W życiu bym tego nie zrobił. - znów wzdycham. - A co do drugiego pytania to tak. - mruczę.
Offline
- Dobry stan - stwierdzam. - Choć zależy, co się weźmie. - Marszczę brwi. - Wychodzę na ćpuna, choć tylko kilka razy mi się zdarzyło. - Wzruszam ramionami. - W sumie wszystko jedno. I tak masz mnie za wariatkę.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
- Wyjęłaś mi to z ust. - oznajmiam.
Offline
- Aww... To takie urocze. - Śmieję się. - Nie ty jeden masz mnie za wariatkę. Jedynymi osobami, które tak nie myślą, są Jace i Tony. - Marszczę brwi. Co ja właśnie powiedziałam? - Znaczy w sumie to już tylko Jace. - Dodaję ciszej i przygryzam wargę. - W każdym razie różni ludzie łażą po Przedmieściach, a im bardziej specyficznym się jest, tym śmieszniejsze wychodzą sytuacje. Szczególnie na czarnym rynku. - Chichoczę.
The question isn't who is going to let me. It's who is going to stop me.
Offline
Kiwam głową.
- Tony to ktoś z twojej rodziny? - pytam od niechcenia.
Offline
Oddycham z ulgą. Autumn już poszła, więc mam chwilę spokoju. Spoglądam w stronę drzwi, słysząc głośny i hałas. Kogo znowu niesie?
- O Jezu - mruczę pod nosem, widząc Amber i Grace w drzwiach.
Offline
No i dotarłam. Nareszcie. Kładę Grace na jednym z łóżek i czekam aż ktoś łaskawie się zjawi. W tym czasie zauważam tego cholernego, pieprzonego chłopaka. Gromię go tylko wzrokiem i spoglądam na bladą twarz Grace.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
Jestem nieco nieprzytomna. Prawie w ogóle nie spałam, a kanapki, które miałam na śniadanie, oddałam komuś po drodze do szpitala.
Wchodzę z kubkiem gorącej i mocnej herbaty.
Widząc nowych pacjentów odstawiam napój na bok i podchodzę.
- Co się stało?
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Grypa nasiliła się. - mówię niedbałym tonem.
Nic jej nie jest... będzie żyć. Chyba.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
Patrzę zszokowany to na Grace, Wandę i Amber. Widać, że Wanda nie spała. Jest okropnie blada. Jadła coś w ogóle? Amber jest wściekła. Mam się bać? A Grace? Blada jak ściana. Co tu się do jasnej cholery dzieje?
Offline
- Co ty tutaj robisz? - syczę pod nosem.
Można by powiedzieć, że jestem zbyt zdenerwowana, albo wpadłam w furię. Tak, to najlepsze określenie.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
Podchodzi do mnie młoda pielęgniarka. Mówię co ma przynieść, a sama zaczynam badać dziewczynę.
- Od dawna jest nieprzytomna? - pytam nie patrząc nawet na dziewczynę, która ją przyniosła.
W ciszy samotności, słychać tylko głuche bicie serca…
Offline
- Od jakiejś godziny. - mówię.
Boże, w coś ty się wpakowała Grace. Masz przeżyć.
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Offline
- Leżę, nie widać? - prycham.
Offline